„Przeprowadzka, psi detektyw i nowa przyjaźń”

– Coś zimnego dotyka mojego policzka… Jest czarne i mnie wącha… – szepnęła zaspana Zosia wczesnym rankiem. – A teraz coś liże mnie po nosie i merda swoim długim biało – czarnym ogonem! – zawołała ze śmiechem.

– Hau, hau… Tak, to ja! Wstawaj Zosiu, już jest nowy dzień! – chciałby powiedzieć Dino.

– Dobrze, już dobrze mój piesku. Wstaję… Już wstaję… – Kudłaty przyjaciel skacze po łóżku i nie daje za wygraną. Złapał w zęby kołdrę i ściąga ją z dziewczynki. Mocuje się, siłuje i merda ogonem jednocześnie.

 

Dino to prawdziwy przyjaciel. Biało – czarny kundelek średniego wzrostu. Mama już nie raz mówiła Zosi jak to było, kiedy razem z tatą odbierali małego szczeniaka. Córeczki nie było jeszcze wtedy na świecie. Adoptowali pieska rok przed narodzinami dziewczynki. Poprzednia właścicielka zapewniała, że to piesek z króciutką sierścią, łagodny i spokojny. Okazało się, że wyrosła z niego włochata psina, która raz na jakiś czas musi być obcinana przez mamę specjalnymi nożyczkami. No cóż… Do psiego fryzjera raczej chodzić nie chce, a sierść jednak wcale nie króciutka rośnie szybciej niż Zosi włosy… Z tą łagodnością i spokojnością też bywa różnie. „Dino to mieszanka wybuchowa. Obszczekuje wszystkich i wszystko co się rusza albo przed chwilą ruszało” , jak mówi tata. Jest chyba, a w zasadzie nie chyba, tylko na pewno najbardziej znanym psem na osiedlu. Znanym z głośnego szczekania oczywiście. Ale jak śpi na plecach z łapkami wyciągniętymi do góry jest najbardziej spokojną psiną na całym świecie. Wygląda wtedy tak, jakby chciał ze wszystkimi przybić piątkę. I co najlepsze może tak leżeć i leżeć…

 

Dziewczynka ma często wrażenie, że jej podopieczny rozumie wszystko, co do niego mówi. I ma rację… Tak właśnie jest…

 

– Dino, daj kołdrę, wstaję przecież… Dziękuję ci za pobudkę mój przyjacielu, ale chyba jest jeszcze dość wcześnie – powiedziała zaspana Zosia. – No i jest sobota, ostatni weekend wakacji…

Ale pies nie wydaje się w żaden sposób tym poruszony. Wczoraj wieczorem słyszał, jak dziewczynka umawiała się z rodzicami na sobotnie zwiedzanie okolicy. A skoro, jak mówiła jego pańcia dziś jest sobota, to właśnie dziś idą na długi spacer. Nie mogą się przecież spóźnić.

 

Zosia z rodzicami i z Dino oczywiście przeprowadzili się kilka dni temu do nowego mieszkania. Był dość długi remont, a potem sprzątania co niemiara, aż w końcu wszyscy zamieszkali w pachnącym świeżością apartamencie (jak mówi babcia) z wielkim tarasem. Poprzedni balkon był tak mały, że miejsca starczyło tylko na suszarkę do prania.

W nowym miejscu Zosia dostała też większy pokój. Mogła wreszcie pomieścić wszystkie swoje potrzebne rzeczy, z którymi nie mogła się rozstać ani na chwilę. I tak w pokoju na fioletowym dywanie stanął duży na całą ścianę biały regał, gdzie półki i półeczki stanowiły jego znacznie przeważającą część. Miejsca nie zabrakło dla ulubionych maskotek, znacznej ilości książek i albumów, gier, puzzli i małych figurek ze zwierzętami, które dziewczynka od dłuższego czasu kolekcjonowała i miała ich już całkiem sporo.

 

Nowe mieszkanie to dla dziewczynki nie tylko nowy pokój. Za kilka dni zacznie naukę również w nowej szkole. Przed wakacjami skończyła już chodzić do przedszkola, więc i tak zaczynałaby przygodę ze szkołą, nawet gdyby się nie przeprowadziła, ale tutaj będzie chodzić do zupełnie nowej szkoły, którą widziała tylko dwa razy.

Raz była z tatą i Dino przywieźć jakieś rzeczy do mieszkania i przy okazji poszli przed szkołę. Furtka na boisko była otwarta, więc postanowili wejść do środka i obejrzeć budynek z bliska. Oczywiście z wycieczki najbardziej skorzystał pies, który biegał jak szalony po wielkim boisku. Dobrze, że nikt tego nie widział, bo chyba nie jest to dozwolone…

Drugim razem szkołę widziała przez szybę samochodu, kiedy wracały z mamą do starego mieszkania. Wtedy jacyś panowie malowali ławki i bramki na boisku. To było jakiś czas temu, więc teraz pewnie wszystko jest już gotowe na rozpoczęcie nowego roku.

 

Przed przeprowadzką cała rodzina mieszkała (razem z włochatą psiną rzecz jasna) w małej miejscowości oddalonej od nowego miejsca o około czterdzieści kilometrów.

Tam wszystko było zupełnie inne… Z balkonu nie było słychać szumu samochodów, nie jeździły tramwaje, nie było kina, teatru czy wielkich galerii handlowych. To było małe miasteczko, w którym większość osób się znała, a jeśli nie znała to jakoś tam kojarzyła.

 

Zosia miała tam swoich trzech przyjaciół, razem z którymi rozpoczynała żłobkową i później przedszkolną przygodę. Tak naprawdę innego wyjścia nie było. W miasteczku był tylko jeden żłobek i jedno przedszkole. Julka, Hania i Tomek towarzyszyli jej zatem od bardzo dawna. Razem cieszyli się i skakali z radości, kiedy któreś z nich spotkało coś fajnego. Razem też wspierali się i pocieszali, kiedy komuś przytrafiło się coś smutnego.

Przyjaciele dziewczynki po wakacjach też rozpoczynali naukę w szkole. Jednak budynek nie był dla nich nowy. Wiele razy tam właśnie odbywały się przedstawienia przedszkolaków, dni otwarte czy wizyty w bibliotece. Znali tym samym dużo tamtejszych uczniów ze starszych klas, a poza tym wszyscy troje szli do jednej klasy.

Zosia w nowym miejscu nie znała natomiast jeszcze nikogo. Nie wiedziała też, z kim będzie chodzić do klasy. Była to dla niej zupełnie nowa sytuacja.

 

W nowym miejscu Dino też dostał większe posłanie, które tak mu się spodobało, że odpuścił sobie zupełnie spanie na kanapach, co nieustannie praktykował w starym mieszkaniu. Tata cały czas powtarza, że to jego zasługa i że to on odzwyczaił od kanapowania małego kudłacza. No ale przecież nie zupełnie tak to wyglądało…

 

– Córcia, śniadanie! – słychać było już mamę z kuchni.

– Hau, hau… Mówiłem, że czas wstawać? Zwiedzamy dziś okolice. Hau, hau, już nie mogę się doczekać! – zdawał się wołać Dino.

– Czy ty musisz tak szczekać? O przepraszam, gadać po psiemu. To właśnie chciałam powiedzieć – odezwała się dziewczynka i mocno przytuliła przyjaciela.

Pies trącił jej rękę mokrym nosem i podstawił ucho. Uwielbiał jak jego pańcia go tam drapała. Położył łebek na kolanach i lekko zmrużył oczy. Mógłby stać w takiej pozycji godzinami.

– Zosiu, chodź już, czekamy na ciebie! Kudłacz, na ciebie też! – wołał tata.

Odkąd przeprowadzili się do nowego apartamentu, jak mówi babcia, każdy posiłek, kiedy tylko jest pogoda zajadali na tarasie. Dziś nie mogło być inaczej. Słońce zaglądało przez szyby już od samego rana. Jak co dzień tata ustawił stół balkonowy i krzesła oraz zamontował biały wielki parasol, a mama nakładała w kuchni ostatnie rzeczy na duże, kwadratowe, białe talerze. Teraz zwykle do posiłkowej akcji wkraczała Zosia. Zanosiła talerze i talerzyki na stół i razem z tatą szykowali dla każdego miejsce. Nie było to łatwe, bo mama często przesadzała z ilością dodatków do kanapek, ale na szczęście stół trasowy nie był aż taki mały.

 

Dziś w śniadaniowej akcji postanowił pomóc też Dino. Biegał przed, za i obok swojej pańci wesoło merdając ogonem.

– Dino, daj spokój! Zosia niesie talerze. Później się pobawicie. – zawołał tata.

– Hau, hau… Ale ja nie mogę się doczekać jak zjemy śniadanie. Hau, Hau, śniadania też się nie mogę doczekać… Hau, hau, macie jakąś wędlinkę…? – mówił po psiemu.

W końcu wszyscy zasiedli do stołu. Śniadanie jak zwykle było przepyszne. Dino też dostał wymarzoną wędlinkę, którą zjadł w pośpiechu merdając jednocześnie ogonem. Nie, to nic dziwnego… Robi tak od zawsze. Ci, którzy go dobrze nie znają, dziwią się, jak on to potrafi. No cóż, przecież to wyjątkowy kudłacz…

 

– Słuchajcie, jest piękna pogoda, szkoda marnować czasu. Co wy na to, żeby pójść na wyprawę od razu?

Wszyscy przystali na propozycję mamy. Tata posprzątał po śniadaniu, a mama z Zosią naszykowały kanapki i coś do picia na drogę. Z tyłu osiedla można było dojść do największego w mieście parku i tam właśnie postanowili się wybrać.

 

Za kilka minut wszyscy stali już przy drzwiach, gotowi do wyjścia. Najbardziej gotowy był oczywiście Dino, który skakał i szczekał z radości, aż trudno go było opanować.

– Hau, hau… Idziemy już! Wreszcie, ale się cieszę – krzyczał po psiemu.

– Dobrze brygada, wszyscy gotowi? Kolejno odlicz – zawołał tata.

– Raz, dwa, trzy – wszyscy odliczyli się po kolei.

– Hau, hau, hau – odliczył się też Dino.

– No dobrze, skoro mamy komplet, wyruszamy – stwierdził tata i zamknął drzwi na klucz.

 

Wszyscy podążyli w kierunku windy, jak zwykle biegiem… Odkąd zamieszkali w nowym miejscu, Zosia wymyśliła wyścig, którego zwycięzcą był ten, kto pierwszy naciśnie guzik i przywoła windę. Za każdym razem pierwszy dobiegał pies, no ale z wiadomych względów nie mógł nacisnąć przycisku. Choć może kiedyś i tego się nauczy? Kto wie…?

Tym razem wyścig wygrał tata. Pomimo plecaka i torby z jedzeniem, które taszczył doskonale dał sobie radę.

Przy wychodzeniu z windy panowała z kolei niepisana zasada pierwszeństwa psa. Dino jak tylko słyszał, że winda się zatrzymuje przytykał czarny nos do ruchomych drzwi i chciał je otwierać.

– Hau, hau… Już otwieram! – wołał po psiemu.

– On chyba myśli, że naprawdę otwiera windę swoim czarnym nosem – powiedziała zadowolona Zosia.

– Nasz silny kudłacz – powiedział dumny tata i pogłaskał psa.

 

– Ooo! To państwo, od tego psa… co tak szczeka – zawołał sąsiad, który właśnie wszedł do klatki schodowej.

– Hmm… tak to my, od tego psa – odpowiedział tata lekko zmieszany.

– Wiecie państwo… Dziś, a właściwie to wczoraj zniknęła nasza osiedlowa kotka… Szukają ją wszyscy, wszędzie i póki co nic…Dzieci namalowały i wywiesiły na tablicach plakaty z naszą Pchełką – pokazał na ścianę. – Może i państwo chcielibyście się dołączyć? Im nas więcej, tym lepiej. To nasz osiedlowy pupil, mała milusińska. Łasi się i mruczy do każdego. Moja wnuczka oczy przeciera z płaczu. Od rana biega i szuka tej naszej Pchełki.

– Ooo, tam jest! Justysia, chodź tutaj, ci państwo też pomogą! – krzyknął do wnuczki.

– No wie pan… – zaczął nieśmiało tata.

– Tato, dobrze, poszukajmy kotki. Wyprawę przełożymy na jutro. Naprawdę nie ma żadnego problemu – powiedziała zmartwiona zaginięciem zwierzaka Zosia.

– Hau, hau… Czy ja dobrze słyszę? Jak to? Mam szukać jakiejś tam Pchełki i zrezygnować z super wycieczki? Nie, nie, nie. Nie zgadzam się. To jest wykluczone! – zdawał się mówić Dino i wyraźnie posmutniał. Nie szczeknął nawet na zbliżającą się dziewczynkę, a to do niego zupełnie nie podobne.

– Dino, a ty? Idziesz z nami na poszukiwania czy zostajesz w domu? – zapytała mama spoglądając na psa.

– Hau, hau… Oczywiście, że idę. Taka akcja nie może się odbyć beze mnie. Absolutnie! Uwielbiam poszukiwania – powiedział po psiemu. Wolał już szukać kotki, niż siedzieć sam w mieszkaniu.

 

– Dzień dobry – powiedziała dziewczynka, która dobiegała do swojego dziadka.

– Dzień dobry – odpowiedzieli rodzice z uśmiechem.

– Cześć, jestem Justyna – zwróciła się do Zosi i podała jej rękę.

– A ja mam na imię Zosia – odpowiedziała.

– Kotka, która nam zaginęła, wygląda tak – pokazała plakat, który namalowała ze starszym bratem. – Musimy koniecznie ją znaleźć, nie może jej się stać nic złego – dodała.

– Nie martw się, znajdziemy ją – odpowiedział wnuczce dziadek i mocno ją przytulił.

– No dobrze, jeśli pan pozwoli, zabierzemy ze sobą Justynę i pójdziemy szukać Pchełki poza osiedlem. Tutaj widzę, poszukiwania są mocno zaawansowane, a kotka mogła przecież wyjść przy otwartej bramie czy furtce na zewnątrz – zarządził tata.

– Tak, tak… Ma pan rację, ale tam szukać to jak igły w stogu siana…

– Czy ma pan coś, co należało do kotki, jakąś zabawkę albo kocyk…? – spytała Zosia.

– Tak, tak… Mam, oczywiście… Posłanie, jej posłanie, zaraz przyniosę – odpowiedział lekko zmieszany pan i odszedł na chwilę.

 

– Dino, wąchaj! – zawołała Zosia podsuwając mu pod nos czerwony kocyk.

– Ale, że jak? On umie złapać trop? – zdziwił się dziadek Justynki.

– Niech pan zaufa mojej córce, ona zna tego małego kudłacza jak nikt inny. A on potrafi różne dziwne rzeczy – powiedział tata i podrapał się po głowie.

– Dino szukaj! Szukaj Pchełki! Wąchaj, szukaj! – wołała Zosia.

– Hau, hau… Uwielbiam takie akcje! Pomogę, oczywiście że pomogę! Już wiem, ma trop – zaszczekał pies i pobiegł przed siebie.

 

Wszyscy ruszyli za kudłatym detektywem. Na posterunku został tylko starszy pan, który miał za zadanie informować nowych lokatorów o poszukiwaniach i zachęcić ich, żeby włączyli się do wspólnej akcji.

Dino pobiegł w kierunku bramy. Była otwarta. Przecież wcześniej też ktoś mógł zapomnieć ją zamknąć…

– Biegnie w stronę parku! – zawołał tata, który już wcześniej poznał okolice osiedla.

 

Nagle Dino zatrzymał się, jakby nie wiedział dokąd dalej biec.

– Zgubił trop! – zawołała zdyszana Justynka.

– Nie, na pewno nie… On wie, co robi, zaufaj mu – odpowiedziała Zosia.

Pies pokręcił się w kółko i skierował się w stronę wysokich traw. Ktoś chyba już dawno o nich zapomniał, bo sięgały dziewczynkom za kolana, a kudłatego detektywa w ogóle nie było w nich widać…

– Poczekajcie na mnie! – zawołał tata, który zapomniał zostawić plecak i taszczył go cały czas ze sobą.

– Merda mocno ogonem i uszy przechyla do przodu! Robi tak tylko w wyjątkowych sytuacjach! Chodźcie szybko! – krzyknęła Zosia.

– Hau, hau… Czuję… Mam trop… Zaraz cię znajdę Pchełko – powiedział po psiemu.

 

Pies znowu się zatrzymał. Tym razem też wiedział gdzie iść, ale to co zobaczył wymagało spokoju i skupienia. Wsadził nos w trawę, tam gdzie najbardziej czuł zapach kotki. Lekko odsunął wysokie źdźbła i zobaczył ją… Czarna Pchełka leżała zwinięta na wygniecionej trawie, a obok niej smacznie spały trzy małe kociaki…

 

Wszyscy bardzo cichutko i powoli podeszli za małym detektywem. Nikt nie spodziewał się takiego widoku, bo nikt nie wiedział, że Pchełka wkrótce zostanie mamą…

 

Tata wziął psa i pobiegł szybko z powrotem do dziadka Justynki, żeby ten dał mu jakieś pudełko. Musieli w nim bezpiecznie przenieść całą kocią rodzinę. Mama wraz z dziewczynkami została na miejscu. Oddaliły się trochę, żeby nie przeszkadzać kociej mamie, ale cały czas miały ją na oku.

 

– Wiesz, jestem tu prawdę mówiąc nowa – zaczęła Justynka. Mieszkam już miesiąc w tym miejscu, ale nie znalazłam jeszcze koleżanki w swoim wieku. Tylko mój brat miał to szczęście. Mniej więcej równo z nami wprowadziły się dwie rodziny z jego rówieśnikami. Zna już Jacka, Damiana i Tomka, a ja za kilka dni zaczynam szkołę, pierwszą klasę i jestem sama jak palec… – spojrzała na Zosię i posmutniała.

– Naprawdę? Ja też idę do pierwszej klasy, do tej szkoły niedaleko naszego osiedla – odpowiedziała Zosia i się uśmiechnęła.

Justynka ucieszyła się tak bardzo, że spotkała nową koleżankę, że prawie podskoczyła z radości.

Okazało się, że dziewczynki poza tym, że niedługo pójdą do tej samej klasy mają również podobne zainteresowania. Obie zbierają małe figurki ze zwierzętami. Justynka ma też ich całą półkę w swoim pokoju.

 

– Już mam, już mam – szepnął tata niosąc kartonowe pudełko. Za nim biegł zdyszany dziadek Justynki, a za dziadkiem merdający ogonem Dino.

Mama delikatnie przełożyła kocią rodzinę do tymczasowego legowiska, w którym dziewczynki starannie ułożyły czerwony kocyk.

Teraz wszyscy mogli już wrócić. Poszukiwanie zakończone sukcesem.

 

– Ale pan ma nosa – powiedział starszy pan do taty, kiedy wchodzili na teren osiedla. – Skąd pan wiedział, że Pchełka mogła wyjść za bramę?

– O nie panie Staszku, ja nosa nie mam – odpowiedział tata. – To ten oto kudłaty detektyw jest bohaterem akcji. To on znalazł kotkę i jej małe – dodał i przytulił psa.

– Wiedziałam, że dasz radę! Po prostu to wiedziałam! – krzyknęła zadowolona Zosia i również przykucnęła do przyjaciela, żeby go uścisnąć.

– Nasz Dino, łobuziaku. Ja też chcę przytulić najlepszego detektywa w okolicy. Mój kudłacz – powiedziała mama czekając na swoją kolej przytulańców.

– Hau, Hau… Tak to ja, najlepszy psi detektyw w całym mieście! No dobrze, niech będzie, w okolicy… Przytulańce? Uwielbiam! Drapanie za uchem? Uwielbiam! – wołał po psiemu i mocno merdał ogonem.

 

– Panie Staszku, ale co my teraz zrobimy z tą naszą kocią rodziną? – zapytała zatroskana mama.

– Niech się pani nie martwi – odpowiedział dziadek Justynki. – Kiedy szukałem pudełka dla naszej Pchełki i jej maluchów, zadzwonił do mnie mój brat. Mieszka niedaleko stąd w domu z dużym ogrodem. Powiedział, że chętnie zaopiekuje się kotkami. Na pewno będzie im tam dobrze. Ma przyjechać dziś wieczorem i zabrać je do siebie.

– Super, dziadku! Tak się cieszę! Mamy dla was nowy dom, wiesz? – powiedziała Justynka i spojrzała na kotkę.

– Ale czy to oznacza, że już nie zobaczymy naszych osiedlowych kociaków? – zmartwiła się Zosia.

– Ależ nie, będziemy ich odwiedzać. Często jeździmy do wujka Janka. Zosiu, możesz zabierać się z nami! – zawołała Justynka.

– Dziewczynki, tutaj i tak musielibyśmy pomyśleć o jakimś schronieniu z prawdziwego zdarzenia dla Pchełki. Pamiętajcie, że niedługo przyjdzie jesień, a później mroźna zima… A tam cała kocia rodzina będzie miała wspaniały dom – dodała mama.

Zosia z Justynką pokiwały głowami przytakując.

 

– Drodzy państwo, co wy na to, żebyśmy urządzili osiedlowe przyjęcie na naszym patio? Przyjęcie na cześć naszego psiego bohatera! – odezwał się pan Staszek.

– Świetny pomysł! Będzie to pierwsza okazja do poznania nowych sąsiadów – ucieszył się tata.

– Mamo, mamo, a może zrobimy piknik? – wymyśliła Zosia.

– Tak, super pomysł! – dodała Justynka.

– W takim razie, panie Staszku… proszę z dziewczynkami oznajmiać wszystkim, kogo spotkacie, że widzimy się na patio o godzinie osiemnastej. Ja z mężem zajmę się pozostałymi rzeczami. Aha… i niech każdy przyniesie jakiś piknikowy koc – zarządziła mama. – Dino, idziesz z nami, pomożesz nam w kuchni!

– Hau, hau… pomagać w kuchni to ja mogę oczywiście! – zaszczekał.

 

Przed osiemnastą wszystko było już gotowe. W przygotowaniach pomagał też brat Justynki razem z kolegami. Wspólnie rozstawiali talerze z jedzeniem oraz napoje, które przygotowali rodzice Zosi. Powoli przychodzili zaproszeni goście, a ci których nie udało się spotkać przed blokiem, zaciekawieni tym co się dzieje przed ich oknami przychodzili sami. Byli też rodzice Justynki, którzy tego dnia bardzo wcześnie zaczęli pracę i o całej akcji dowiedzieli się dopiero po powrocie do domu. Rodzicom Zosi bardzo dobrze się z nimi rozmawiało. Umówili się już nawet na odwiedziny za kilka dni.

Dziewczynki też znalazły wspólny język, miały takie same zainteresowania i co najważniejsze dla każdej z nich – wreszcie poznały koleżankę z nowej klasy. Zapowiadała się tutaj prawdziwa przyjaźń…

 

O dziewiętnastej przyjechał wujek Justynki, który nie miał tego dnia zbyt wiele czasu, dlatego od razu poszedł odebrać kotki do mieszkania brata, który mieszkał obok swoich wnuczków.

 

Pan Janek niosąc pudełko z kocią rodziną, przyłożył palec do ust na znak, żeby wszyscy byli cicho i pomachał im na pożegnanie. Chciał jeszcze tylko porozmawiać z rodzicami Zosi, których pan Staszek poprosił na chwilę.

– A to wy, od tego psa… – zaczął. – Od tego psa bohatera, najlepszego psiego detektywa w całym mieście – dokończył.

– Tak, to właśnie my – z dumą odpowiedział tata i pogłaskał kudłacza.

– Mówiłem, mówiłem, że jestem najlepszym detektywem w całym mieście – powiedział po psiemu Dino. Wiedział, że musi być cicho… Zamerdał tylko mocno ogonem z radości i polizał w rękę pana Janka.

 

Dziewczynki odprowadziły kocią rodzinę do samochodu i się z nią pożegnały. Zobaczą kotki już za kilka dni, bo tak umówiły się z rodzicami i panem Jankiem.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

One thought on “„Przeprowadzka, psi detektyw i nowa przyjaźń”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *